piątek, 25 sierpnia 2017

nieładnie

Na szczęście nie dzieje się to zbyt często
Na szczęście ktoś wymyślił czytanie
Każdego więc rana stawiam barykadę z kartek mur z twardej okładki
Każdego rana, choć jak oni bujam się miarowo, staram się z nimi nie mieć nic wspólnego
Nie widzieć smutnych oczu pani po lewej
Trudnego braku dzieciństwa pana po prawej
Zbyt wytartych spodni tego młodego z podejrzanie pustym plecakiem
To chyba normalne, że zamiast nich obok wolę tych na kartkach
Przede mną
Pięknie prawdziwych
Komfortowo nierealnych
Nic im po mnie
Za to naprawdę można pokochać czytanie

Ale nie zawsze tak się udaje
Czasem chwila nieuwagi i książka otwiera się zbyt późno
I widzę
Czytam te oczy dzieciństwo spodnie plecak bez wszystkich książek drugiego śniadania
Tyle historii, tak chujowo napisanych
Na kolanie bez polotu happy początku czy endu
Dziesiątki setki stłoczonych w banalnej scenerii tramwaju
To chyba normalne, że ratunku szukam
uśmiechu matki do dziecka
dziecka szczęśliwego z jazdy (czy braku umiejętności czytania)
Tylko tyle?
To naprawdę źle się czyta
Od tego bolą ...
Więc to chyba normalne, że czym prędzej wyjmuję otwieram twardą okładkę stawiam przed oczami
Bo przecież nieładnie tak patrzeć na innych
Tak sobie mówię bez słów
Tak sobie opowiadam historię nieinteresowania
Nieładnie się przyglądać podczas jazdy tramwajem










niedziela, 25 czerwca 2017

dom

Dom, który z każdym rokiem spędzonym poza nim, daleko od niego, i fizycznie, i mentalnie, przestaje być stopniowo domem. Jest domem w rozumieniu miejsca pochodzenia, z którego mówimy, że jedziemy do domu i myślimy o miejscu, gdzie czujemy się u siebie. Uwolnienie, przestrzeń, a jednocześnie wyrzuty sumienia, poczucie, że coś, kogoś się zostawiło; kogoś, kto nie będzie tutaj wiecznie. Czas mija. My tam, nie tu.

Dom, jako miejsce, które nas określa, uczy nawyków, myśli długo rewidowanych, oduczanych. Ale i dom jako źródło nas. Możemy nie lubić części swoich cech, ale (poza skrajnymi przypadkami) dom daje nam także tych nas, których lubimy i lubią inni.

Dom, którego się wstydzimy, my z tego domu, których się wstydzimy. Wstyd za rodziców, poczucie winy za ten wstyd. Bezsilność wobec życia rodziców, niemoc zmiany ich życia i złość na własną niemoc, niecierpliwość na własną niemoc. Po tym względem na zawsze zostajemy dziećmi – rodzice nas nie posłuchają. Pokora. Rodzice, za którymi nie tęskni się na co dzień, ale o których odejściu nie sposób nawet pomyśleć. Niemoc porozumienia; brak tematów.

Pogoda, zdrowie, ceny makaronu. Banał, który musi unieść ciężar uczuć najgłębszych. Wieczne poczucie, że nie powiedziało się tego najważniejszego; obawa, czy banał, codzienność powiedziały to jasno, czy w ogóle. Strach, że inni są bliżsi niż rodzice, strach, że to dowód na naszą podłość, niewdzięczność i jednoczesny bunt na przymus wdzięczność za coś, co się dostało nie z własnej decyzji. Odpowiedzialność, której nie wybieraliśmy, a która przyjdzie, choć tak bardzo staramy się o niej nie myśleć. Dom, do którego chce się wracać, a który na miejscu rozczarowuje codziennością, którą żyje. I tym, że nasza obecność jej nie zmienia, ale i złość, gdy czujemy, że coś robione jest z powodu naszej obecność. Złość bycia gościem i jednoczesna niegotowość życia jak domownicy.


Dom w głowie po Zaduchu Marty Szarejko




niedziela, 15 stycznia 2017

Muzy spocone

Nieświadome swojej nadchodzącej sławy
Sławy pięknej i międzynarodowej
Z której nic im się nie dostanie
Jak codziennie, jak co roku o tej porze
Zgięte w pół i zapewne już spocone
Harują Kobiety zbierające kłosy
Oglądane w Londynie, Tokio, Paryżu
A także prawie na pewno w Nowym Jorku i Rzymie
W marmurach
Ramie złotej
Za okazaniem biletu i pod bacznym okiem straży
Harują Kobiety zbierające kłosy
Czy choć trochę świadome swojej sławy?

Czy wiedziały, że dla kogoś były piękne?
Raz w życiu nie wieśniaczki, a muzy bosko zesłane?
Czy ktoś powiedział im to osobiście, by mogły we wsi się chwalić
Czuć, że mogą być - są wyjątkowe?
Czy za tę chwilę natchnienia ktoś ucałował ich rękę (pewnie pierwszy raz i ostatni)?

Albo czy staruszka w spranym fartuchu
Stojąca przed rozkraczoną chałupą
Wie, że dostanie nagrodę na world press photo
Czy innym konkursie dla zdolnych fotografów?
A gdyby wiedziała - czy byłoby jej miło?
Czy los wydawałby się jej bardziej znośny,
A ona sama sobie bardziej ciekawa
Godna zainteresowania, nie tylko roboty?

Chyba to miał na myśli ten dziwny Japończyk Jarmuscha
Który dosiadł się do Patersona, kierowcy autobusu
Chyba to, gdy przekonywał, że i o nim poeta mógłby napisać piękny utwór
Że nawet kierowca może być poetycki

No więc apeluję do obecnych i przyszłych wielkich twórców
Mówcie swoim muzom, jakie są piękne i szlachetne
Zwłaszcza tym banalnym, brzydkim i spoconym











środa, 21 września 2016

dużo czy mało

Coraz częściej nie umiem ocenić
Czy to już za dużo
Czy to jeszcze za mało
Może dlatego, że mogę więcej niż z kieszonkowego
Albo ze zrywania wiśni w wakacje
Bardzo możliwe, że kiedyś nie było tych problemów

Czy lunch, brunch, pizza na telefon zamiast ziemniaków w pojemniku czy kanapki z domu
To już za dużo
Czy wciąż za mało
Bo przecież oliwa w lunchu była tylko z wytłoczyn, a pizza nie robiona przez prawdziwego Włocha?
Czy weekend na kanapie to za mało w obliczu oferty Itaki
I tylko czas stracony, świat niepoznany?
A może ocean to naprawdę przesada w obliczu jezior i stawów?

Skąd wiedzieć
Że nie chce się więcej niż potrzeba
Że nie boi się chcieć więcej niż nas nauczono





niedziela, 18 września 2016

od dupy* strony (tekst napisany dla magazynu Żurnal o krześle Tolix)



Już za pewne starożytni Grecy głosili, że kluczem właściwego ujęcia tematu, jest obranie odpowiedniej perspektywy, czyli podejście do rzeczy od właściwej strony. 
Skoro tak, czyż znajdujecie właściwszą stronę, z której podejść należy do tematu legendarnego krzesła Tolix A, niż od dupy strony?
Zasadniczo dupa ma większość rzeczy w sobie i nie dzieje się to bynajmniej z jej woli. 
Choć OBOP nie poczynił w tym kierunku jeszcze żadnych badań, ilość zagadnień i spraw, które ludzie w niej pokładają, jest prawdopodobnie największa w historii ludzkości przed i po Chrystusie razem wziętej. 
Na to dupa nic poradzić nie może.
Ale jeśli myśleliście, że naszym dupom jest zupełnie obojętne, gdzie je zasadzamy – oj, jakże się srodze mylicie. Być może to znak, aby zamiast głową, częściej ruszyć pośladkami. 
Zwłaszcza jeśli idzie o wybór krzeseł do domu.
Wchodzicie (Wy i Wasze dupy) do sklepu z meblami i od razu „bum!”: Tolix A stoi na czterech francuskich nogach, z delikatnie lśniącego francuskiego metalu, z całą swoją francuską historią. Boże, jak on stoi! 
Podchodzicie do niego i oczywiście, że nie siadacie. Przecież to Tolix A, a nie jakieś pierwsze lepsze krzesło w IKEI! Zaczynacie więc od metki z ceną – tak, liczba prawdę ci powie: ten Tolix jest zdecydowanie oryginalny. Przenosicie wzrok na cudnie wytłoczone logo z tyłu oparcia – wprost idealne miejsce. Niezbyt wyeksponowane, by nie trąciło tanim szpanerstwem, nieśmiało czekające na wzrok wyrafinowanego znawcy. Potem zauważacie osiem dziurek wydrążonych w siedzeniu. 
Wtedy ponownie z całym swoim dramatyzmem uderza Wasz umysł wspaniała historia tego legendarnego krzesła. Dupę zostawiasz więc w sklepie, a wyobraźnią przenosisz w francuskie lata 30-te.
Widzisz Xaviera Paucharda, który odkrywa metodę przeciw rdzewieniu metalu. Widzisz, jak zakłada firmę produkującą metalowe meble i projektuje pierwsze krzesło Tolix A, (teoretycznie) to samo, przy którym zostawiłeś dupę.
Widzisz, w końcu, te wszystkie publiczne miejsca, w których go używano: parki, szpitale, fabryki – wszystko przez to, że trwały i wodoodporny z ośmioma dziurkami do spływania deszczu. Ale gdy zauważasz ogorzałą twarz dostawców piwa, którzy rozdają restauratorom krzesła Tolix w zamian za sprzedaż ich alkoholu… serce pęka i czym prędzej wraca do sklepu.
Bo tu Tolix to gość. Tutaj dziurki już nie muszą znosić potoków deszczu. Tutaj nikt go nie czyści z węża jak byle kawiarniany stolik. Tutaj liczy się design.
Ale dupa się zaparła. Chce siadać. Nie ma rady. Rozglądasz się więc jak uczniak na pasach: raz w prawo, dwa razy w lewo i siadasz.
I nagle…
Francja znika, logo zostaje gdzieś z tyłu i wszystko skupia się na dupie. A ta przyjmuje Tolix skandalicznie chłodno. Czy to od metalu zimno jej ciągnie, czy może jej po prostu… średnio wygodnie? Przypominasz jeszcze raz dramatyczną historię, ale na to na nic.
Bo ma ona wszystko w dupie. Oprócz wygody.

* Gdyby w języku „tyłek” był częściej używany, zostałoby użyty także w tym artykule. A że jest inaczej…

sobota, 17 września 2016

czy raczej



Bez niego nie ma teatru.
Bez niego na nic wysiłki największych reżyserów i scenografów.
Nawet komedia nim się karmi.
Bo scena niczego bardziej nie potrzebuje, niczym lepszym nie może nas uraczyć jak dramatem – wielkim i uniwersalnym.
Historią, w której przegląda się ludzkość wciąż tak samo dokładnie bez względu na mijający czas i rozwój technologii.
Więc czujemy, że dramat częścią jest życia (a czasami i życiem samym). 
Więc rezerwujemy bilety z miesięcznym wyprzedzeniem i zasiadamy na widowni, by oglądać dramaty, co tam komuś się przydarzają. 
I wcale nie tylko dlatego, że lubimy, gdy innym gorzej się dzieje niż nam samym. 
Nie.
Raczej jakąś mamy wiarę niejasną, niczym nieuzasadnioną, że gdy dramat w teatrze zobaczymy, w teatrze przeżyjemy, nie będziemy musieli przeżywać go w bloku, pracy, małżeństwie… 
(W końcu czy nie o tym właśnie było w liceum to całe katharsis? O oczyszczaniu siebie za pomocą przeżyć innych)
No więc siedzimy na widowni, gdzieś pod skórą wagę dramatu czując, ale…
Czy pan w drugim rzędzie albo pani nieco za nim aby na pewno dbają o kondycję ludzkiego dramatu? 
Czy w ogóle zdają sobie sprawę, jak bardzo dramat od nich zależy? 
Że życiem swoim dostarczają (bądź nie) wiary przyszłym i obecnym dramatopisarzom w możliwość ludzkości do przeżywania pięknych, wzniosłych konfliktów windujących nasz gatunek kilka szczebli wyżej na drabinie rozwoju? 
Wreszcie, czy – gdyby dziś klasyczni pisarze zasiedli naprzeciw ludzkiej gromady – też stworzyliby wielkie, zachwycające całe pokolenia dramaty? 
Czy raczej…


BALLADYNA W TVN

Ulizany na boczek prezenter z przesadną emfazą zapowiada dzisiejszy odcinek.
Prezenter: Dzisiejszymi uczestniczkami programu „Która wyrwie księcia?” jest Balladyna i Alina! Wielkie brawa dla nich!

Kotara za prezenterem opada, ukazując uczestniczki stojące na podwyższeniu. Obok nich książę Kirkol rozłożony na kanapie obitej czerwoną imitacją skóry. To on rozsądzi los kandydatek.

Balladyna w czarnym lateksie. Alina ubrana z mini miniówkę i maxi obcasy. Nieco za duże usta, za mały intelekt. W ręku trzyma reklamówkę z malinami.

Alina: Hej, jestem Alina, mam dwadzieścia pięć lat i choć pochodzę z lasu, to jestem urodzoną księżniczką. (puszcza oczko do Kikrola) Świetnie nic nie mówię, dużo się śmieję i najlepiej zbieram maliny w całym powiecie i świecie haha!

Zachęcony Kirkol bierze dwie maliny z koszyka Aliny, już wkłada do ust, gdy… wkurzona Balladyna pociąga za włosy Alinę i zwala ją na parkiet.
Kirkol jeszcze bardziej zachęcony.
Publika szaleje, skandując: Kisiel! Kisiel!
Prezenter przerywa na chwilę program, by nadać reklamy, za które w związku ze spontaniczną walką w kisielu stacja otrzyma dodatkową kasę od reklamodawców. A prezenter swój procent doliczany do podstawy.

A już po przerwie!
Prowokowana przez prezentera Balladyna zadźga pilniczkiem Alinę, co dodatkowo zwiększy cenę nadawanych reklam. Jakby tego było mało – Józek od efektów specjalnych zabije na żywo(!) Balladynę piorunem 3D. Cena reklam znowu poleci w górę, prezenter będzie szalał, publika też, a Kirkol w specjalnym wywiadzie dla Vivy przyzna, że choć lubił dziewczyny z lasu, to na miłość jeszcze nie ma czasu.

synonimy

Może to wina polonistki
Że wyrazy bliskoznaczne tłumaczyła bez należnego im dystansu
A może synonimów pl net eu, które od lat kształcą przekonanie u Polaków
Że kot dachowiec sierściuch myszołap czy kiciuś to przecież ciągle ten sam Czarek
Tak czy siak
On teraz jej mówi, że ma fajne cycki
Tak czy siak
Ona dziękuje
Nie słyszą w tym nic dziwnego
Nie słyszą, co miałyby zmienić
piersi czy biust
Skoro to wyraz tych samych co cycki gruczołów
Ale wyrazy, choć dają w wyborze swobodę, każdy wybór sumiennie odnotowują w imię przyszłych konotacji
O tych jakoś dziwnie się nie myśli
Jakby kiciuś od sierściucha niczym się nie różnił, bo przecież chodzi o to samo zwierzę
Jakby kiciusia można było tak samo zdzielić z buta, wypieprzyć z domu co go przygarnąć i pogłaskać
Nie słyszą więc, jak cycki już pracowicie konotują, przyciągając do siebie
Dupę
Lachona
Czy inne Ruchanie
Jak szykują frazy na przyszłe spotkania
I choć na razie nie wiadomo, czy ktoś ich użyje
Na wszelki wypadek będą czekać na końcu języka
Oj, trudno będzie im stąd wyperswadować, by przy mniej cyckowej i do ruchania okazji szybko zamieniły się miejscami z bardziej romantycznymi synonimami
Oj, trudno tak będzie o podmiankę, gdy nagle dupa zechce być ukochaną, a cycek piersią
(nie daj boże dekoltem)
Bo wyrazy, choć dają w wyborze swobodę, każdy wybór sumiennie odnotowują
I z niechęcią notatki zmieniają
A przynajmniej nie na zawołanie