poniedziałek, 25 marca 2013

niewiara

Nie wierzę w śmierć.

Tak mówi rok przed własną śmiercią zgarbiony Gustaw Holoubek, siedząc obok równie sędziwego Tadeusza Konwickiego.
Potem odpalają po papierosku i wspominają stare czasy, dziwiąc się, że zamiast o panienkach i piłce coraz częściej rozmawiają o sprawach ostatecznych.
"Jakiś dziwny okres w naszym życiu" stwierdza Konwicki.

Patrzę na nich i - choć Holoubka już nie ma - też nie wierzę.
Chyba już prędzej uwierzę w starszego pana z siwą brodą siedzącego na rozłożystej chmurze.

Coś tam niby próbowałam przekonać samą siebie: na wszystkich świętych, na pogrzebach, przewracając strony z nekrologami...
Niby tyle dowodów, każdego dnia inne, czasami nawet światowe.
Nic.
A wyobrażam przecież sobie, że byłoby o wiele łatwiej.
Człowiek spokojnie by się przygotował, nastawił, pojął.
Przestał w końcu się głupio dziwić, za każdym razem równie głupio, a przez to - coraz to głupiej. 
I może te chwile, gdy dopada człowieka tak namacalny i oczywisty bezsens wszystkiego, że nie jest się w stanie przypomnieć, jak mogło to wszystko kiedykolwiek cieszyć - może już nie przychodziłyby wcale albo tylko rzadko i sporadycznie.

Ale jak, będąc bytem uwierzyć, że można nie być?
Jak, pojmując wciąż wszystko sobą i przed siebie, uwierzyć, że coś może być beze mnie? 
Przecież to zbyt abstrakcyjnie chamskie i bez sensu.

Może są rzeczy, w które po prostu nie można uwierzyć. Nie da się.
I nie wiem, czy ludzie kupujący za życia ubrania na własny pogrzeb i wybierający nagrobki nie są tego najlepszym przykładem.
Ludzie, którzy życiem (sobą, planowaniem, organizacją, działaniem) chcą przyćmić fakt, że chodzi o ich własny koniec.



















poniedziałek, 18 marca 2013

niechlujstwo

Tramwaj nr 24.
Nic się nie dzieje.
Tramwaj starawy, skrzypi, ludzie coś jakby wyczuwam niedomyci.
Brud i żałość za ufajdanym oknem.
I nagle jak mnie nie trzaśnie po mordzie fakt, że ja tu żyję właśnie swoje jedyne życie.
Że nie tylko na wakacjach, w miłej pierzynce, ale w jakimś tramwaju bez sensu?
W kolejce w realu, przy krojeniu kurczaka? 
To zupełnie nie tak!
To przecież powinno być urządzone inaczej.
Jak w kamerze.
Dzieje się coś fajnego - włączasz i życie jest żyte; nic się nie dzieje, nuda, banał - cyk, wyłączasz i życie się nie marnuje, nie zużywa na marne tramwaje albo taśmy sklepowe.

Strasznie niechlujnie prowadzi się to życie.
Zero gustu.
Żyje jak leci.

A potem mówi, że już się przecie nażyliście i zwija wszystko sprzed nosa z takim zamachem, jakby kurwa diamenty i gorące palmy prezentowało hojnie bez najmniejszej przerwy na tramwaje.

I jak tu nie chcieć wierzyć w życie po życiu?




niedziela, 17 marca 2013

wieśniara

Facet w średnim wieku stoi w wielkich gumiakach na środku pola pełnego walającej się gnojówki.
Widły w wielkich łapskach.
Taką łapą można brać całą kurę za kuper;
utrzymać świniaka przy zarzynaniu;
albo przyłożyć synowi, jak mu jakaś głupota do łba przyjdzie.

Ale facet nikogo nie zarzyna tylko uśmiecha się przy tych widłach dość przyjemnie.
Może dlatego, że to pewnie trzecie (no może piąte) zdjęcie, jakie zrobiono mu w życiu.
Jedyne zdjęcie mojego nigdy niepoznanego dziadka, jakie mam.

Powiesiłam sobie je na mojej designersko i specjalnie niewykończonej ścianie warszawskiego mieszkania, by pamiętać, skąd pochodzę.
I dlaczego nigdy nie będę prawdziwą damą, choćbym przeczytała całą bibliotekę książek i ubierała się zgodnie z poradami Mai Sablewskiej lub tej drugiej Horodyńskiej.
Dlaczego nie mam pięknych smukłych palców, a zamiast tego dłonie co najwyżej zadbanej pomywaczki.
Dlaczego ciągle mylę biernik z dopełniaczem i popełniam gafy językowe.

Mój dziadek był wieśniakiem. Prostym człowiekiem. Nie wiem, czy przeczytał w życiu jaką książkę i czy ze zrozumieniem słuchał kazań księdza.

I tylko nieostrożni, porównując dziadka z gnojówką na zdjęciu i mnie w moim warszawskim mieszkaniu, mogą chcieć poklepać mnie po ramieniu, gorąco gratulując mi postępu.

Wątpię, że wiem o życiu więcej od niego.



















środa, 13 marca 2013

zwolnieni z wfu

Tak mi się wydaje, że to spora bezczelność dystansować się od własnej ręki, nogi, tyłka.
Mówić, że się MA takie czy takie nogi; MA się takie oczy, MA się duży brzuch.
Że w ogóle MA się coś, czego nie można nie mieć tak jak się nie ma mleka albo w co się ubrać.
Nie można mieć ciała, bo nie można go nie mieć.

Ale my lubimy tak sobie siedzieć w naszej wieżyce gibającej się na szyi i udawać, że jesteśmy ponad własny tyłek i łydkę.
Że tamto to nie my, że prawdziwe my siedzi w środeczku: pięknym, bogatym i absolutnie niecielesnym.

Co by było, gdyby w pewien poranek tak na serio dotarło do ludzi stojących nago w łaziance (lustro lustro lustro) że ich brzuch to oni, że ich tyłek to oni... i tak ze wszystkim od góry do dołu?

Może te nastolatki rumiane i radosne, które siedzą naprzeciwko mnie, nie panoszyłyby się tak błyszczykiem i brokatem, jednocześnie wylewając metry sześcienne tłuszczu za pasek spodni.

Może 30latek wypluwający siebie po przebieżce za tramwajem zrozumiałby, że modna marynarka i iPhone nie wystarczą, by być królem życia.

Tak. Nasza fajność i intelekt powinny być oceniane nago.














niedziela, 10 marca 2013

rzyg

Siedzi grubas z pośladem rozlanym poza koryto gaci.
Przylizany łojem włos przykleił się do czoła nazbyt długo opryszczonego w wieku dorastania.
Mlaskając ekspansywnie gumą już dawno niemiętową, robi przy zalanym piwem barze za jury z Top Model.
Ocenia.
Sylwetkę.
Chód.
"Kurwa, ale ryj"
Dobór butów do bluzki.
Usta.
"Gdzie masz cycki?"
Pośladki.

Rzygam.


Tutaj pojawić się powinien komentarz słynnego psychologa, który opowie, jak słowem, krytyką, sprośnymi komentarzami mężczyźni próbują posiąść kobietę, której nigdy nie posiądą. Zawłaszczyć ją gwizdem, przygnieść lubieżnym wzorkiem. 
Komentarz ten nie pojawił się jednak, by nie rozmywać jasnej oczywistości, że koleś był po prostu obleśnym chujem.




środa, 6 marca 2013

Dres


Podbudowany za pośrednictwem znaczków adidasa i nike’a męskością Beckhama i chwałą Ronaldo idzie środkiem wąskiego chodnika.
Dłonie w ortalionowych kieszeniach spodni. Wypycha je maksymalnie na boki, by na wąskim chodniku samemu być nieco szerszym (chuj że w biodrach).
Idzie pewnym krokiem na cienkiej zdartej podeszwie numer 41.
Czapka groźnie przekrzywiona, spod której rzuca kurwy i chuje ku przestrodze porządnych obywateli i młodszych kolegów z gimnazjum.
Do tego regularne splunięcia znaczące teren, by wszystko było jasne.

Chciałby straszyć innych, a najbardziej boi się sam.
Że wcale nie jest straszny.
Że za chudy.
Że nie wie, co to będzie.
Że dres dawno niemodny, wygrzebany przez matkę w lumpie.
I będą się śmiać.
A wtedy on jeszcze bardziej przekrzywi czapkę i dołoży kilka kurew ekstra. 
Jeszcze bardziej będzie musiał straszyć.

Zejdźcie mu z drogi.
Przestraszcie się.
Niech chłopak ma.








poniedziałek, 4 marca 2013

mama


Nigdy nie widziałam, aby sprawiała sobie inaczej radość, jak tylko przez sprawianie jej innym, zwłaszcza swoim dzieciom. 
Kiedyś było mi to na rękę, ale teraz doprowadza mnie to do granic cierpliwości. 
Mam ochotę potrząsnąć nią i przetłumaczyć jej, aby po 57 latach w końcu uszczęśliwiła samą siebie. Kupiła sobie torebkę za dwieście złotych w sklepie, a nie za 40 u jakiś Bułgarów na bazarze; aby pospała dłużej, zamiast zrywać się bladym świtem po bułki, jakby miały się skończyć na osiedlu z siedmioma sklepami i dwiema piekarniami; aby odeszła od ojca, który na starość robi się nieznośny i myśli, że ma do tego prawo. Aby znowu poczuła się jak kobieta, którą ktoś chce pocałować w rękę...
Ale ona – chce tylko wiedzieć, co ugotować, gdy przyjadę z wizytą. Czy w pracy mam dobrze i czy u mnie też tak zimno jak u nich.
A ja odpowiadam, że może być rosół, że wszystko dobrze, tylko to zimno okropne. I wcale nią nie potrząsam, choć znowu tracę cierpliwość i rozmawiam z nią podirytowanym tonem. I jak ostatnia kretynka obiecuję sobie, że nigdy nie doprowadzę swojego życia do takiego etapu.

A potem mam wyrzuty sumienia, że tak myślę o jej życiu,  które mi poświęciła, abym ja sama mogła mieć swoje lepsze. 

Już się nie zmieni.

Dzieci są bezsilne wobec życia swoich matek.