- o czym jest twój blog?
- o wszystkim
- to chujowo
piątek, 27 kwietnia 2012
wtorek, 24 kwietnia 2012
randka
To była jej pierwsza randka kilku
miesięcy. Nie lubiła tego skupienia i wysiłku, których wymaga proces
poznawania. Kiedy świadomość, by się zachowywać, wzrasta do intensywności, niepozwalającej
człowiekowi na robienie niczego innego. A według wszelkich nieprzebadanych
naukowo zasad:
ONA powinna być ubrana kobieco i
kontrolowanie ponętnie. Jej uroki powinny być eksponowane, ale nie narzucać się
w sposób zdesperowanie oczywisty. Zaleca się makijaż zręcznie łączący biurową naturalność
z wieczorowym rozmachem. Co do gestów i ekspresji, istnieją dwie szkoły. Jedna
zaleca całkowitą neutralność z elementami szykownego wycofania. Druga zachęca
do podejmowania inicjatywy drogą wyrazistych machnięć rękami lub jednoznacznym
odgarnianiem włosów. Zanotowano także przypadki łączące dwie teorie, z czego
druga uaktywniała się zdecydowanie bardziej dopiero po trzeciej dolewce wina.
ON przede wszystkim musi przyjść
niespóźniony. Nazbyt elegancko ubrany wzbudzić może podejrzenia o sztywniactwo
i jawne staranie się, które nieodwołanie pociąga za sobą lawinę podejrzeń. Zaleca
się więc elementy odwołujące do elegancji połączone z oznakami wyluzowania w
proporcji 2:3. Mówić nie powinien za wiele, cały czas jednak nie dopuszczając
do niezręczniej cieszy.
I jak tu nie pić?
I jak tu nie pić?
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
sobota, 14 kwietnia 2012
post otwarty
Ludzie dobrej i złej woli.
Nie każcie swoim gościom ściągać buty.
Kładźcie tanie i liche panele, nie kładźcie wcale, a nie każcie.
I wcale nie chodzi o problemy potne czy zapachowe.
Wcale.
Człowiek bez butów, a w stroju wizytowym, obdarty zostaje z wszelkiej godności, jaka gościowi przysługuje i nie powinna być odbierana.
Skoro zdjął już buty, to może w zasadzie i zamieszać w garach, i kibel wyczyścić, a przecie nie miesza, nie czyści. Bo stopami niby jest domownikiem, ale resztą już nie. I wszystko się kiełbasi.
I zapamiętajcie:
Nie ma takiego garnituru na świecie, w którym mężczyzna wyglądać będzie pociągająco, popierdalając w skarpetkach.
Nie ma, wierzcie, kobiety o takim uroku i seksapilu, która i w orajstopowanej stopie (z nie daj boże szewkiem) stanie się królową balu.
Ni chuja!
Nie każcie swoim gościom ściągać buty.
Kładźcie tanie i liche panele, nie kładźcie wcale, a nie każcie.
I wcale nie chodzi o problemy potne czy zapachowe.
Wcale.
Człowiek bez butów, a w stroju wizytowym, obdarty zostaje z wszelkiej godności, jaka gościowi przysługuje i nie powinna być odbierana.
Skoro zdjął już buty, to może w zasadzie i zamieszać w garach, i kibel wyczyścić, a przecie nie miesza, nie czyści. Bo stopami niby jest domownikiem, ale resztą już nie. I wszystko się kiełbasi.
I zapamiętajcie:
Nie ma takiego garnituru na świecie, w którym mężczyzna wyglądać będzie pociągająco, popierdalając w skarpetkach.
Nie ma, wierzcie, kobiety o takim uroku i seksapilu, która i w orajstopowanej stopie (z nie daj boże szewkiem) stanie się królową balu.
Ni chuja!
piątek, 13 kwietnia 2012
sytuacja podpółkowa
W życiu każdej
kobiety nadchodzi taki czas, kiedy w łazience kończy się wszystko.
Szampon
przyduszany bezlitosną dłonią wydusza z siebie ostatki, pianka wydaje wyłącznie
gruźliczy dźwięk, po którym nic się dzieje, odżywka wystarcza wyłącznie na
grzywkę, a po mleczku przeciw puszeniu pozostała tylko buteleczka. Jak to się
dzieje, że te wszystkie, używane przecież z różną częstotliwością i w różnych
ilościach, rzeczy kończą się prawie zawsze w tym samym czasie – pojęcia nie
mam!
Nic, jak
trzeba, to trzeba iść na zakupy. Gdzie? Zazwyczaj pada na hipermarket albo
osiedlową drogerię. Cóż, nagła potrzeba wymaga bliskich lokalizacji.
Więc jestem.
Liczba
wariacji szamponowo-odżywkowych jest całkiem spora, ale zasadniczo nie bardzo
wiadomo, na czym polega różnica między buteleczką w kolorze pomarańczowym, a tą
z zielonym listkiem. Oczywiście, widzę wszystkie pomocne etykiety typu: do
farbowanych włosów, suchych, przetłuszczających się, krótkich, kręconych… Tylko,
że jest chyba z dziesięć marek i każda
ma coś do włosów farbowanych, suchych, przetłuszczających się…
Nie odpuszczam.
W poszukiwaniu wskazówek robię sobie szybki flashback reklam i stwierdzam, co
następuje:
1) wszystkie
panie modelki są młodsze ode mnie (damn!),
2) w konkursie na najbardziej lśniące
włosy wszystkie zajmują ex aequo pierwsze miejsce,
3) jakimś cudem,
nieodnotowanym jak dotąd w pozatelewizyjnej rzeczywistości, podrywają
przystojniaków na aksamitność i sprężystość swoich włosów…
Majaczą mi się
jeszcze punkty 4 i 5, ale już po trzech pierwszych widzę, że również pozbawione
są pomocnego sensu.
Zaczynam więc czytać opisy na opakowaniach, te
wszystkie: „delikatny kwiat rumianku w połączeniu z kojącym działaniem aloesu
sprawiają, że Twoje włosy staję się aksamitne oraz pełne zdrowego blasku”… Po
kilkudziesięciu przeczytanych linijkach, ośmiu wykresach struktury włosa i
dwóch ilustrujących wzrastający dzięki szamponowi poziom nawilżenia włosa i
odmienionych przez wszelkie reklamowe przypadki „lśniących”, „jedwabistych”, a
nawet „kaszmirowych” przymiotnikach – nie tylko nadal nie wiem, co wybrać, ale
na dodatek zaczynam wyglądać jak panna, która Rossmana pomyliła z Empikiem. Ostatecznie
biorę szampon z najładniejszą panią (tak, złudzenie, że taką uczyni mnie 250ml
cieczy działa, brawo marketingowcy), o najładniejszym zapachu i najładniej
lśniącym słowem „nowość”.
Boże, gdyby mój fryzjer o tym wiedział…
wtorek, 10 kwietnia 2012
środa, 4 kwietnia 2012
poniedziałek, 2 kwietnia 2012
pralka
Idea w zasadzie genialna.
Rzecz, jak to rzecz, pierdoli się.
Nie idzie po myśli.
Krzaczy.
Człowiekowi ręce opadają, mina zrzednie, nabrzmiewa żyła.
Ale tylko na chwilę.
Bo pojawia się ta cudowna perspektywa, że wszystko będzie dobrze.
Że długo i szczęśliwie.
Wystarczy rzecz wziąć w garść i wrzucić na godzinkę.
W tym czasie odprężyć się nieco i nową miną nadrobić zrzednięcie.
Odczekać swoje i wyjąć jak nowe.
Piękna idea.
Jaka szkoda, że można ją zastosować prawie wyłącznie do gaci.
Rzecz, jak to rzecz, pierdoli się.
Nie idzie po myśli.
Krzaczy.
Człowiekowi ręce opadają, mina zrzednie, nabrzmiewa żyła.
Ale tylko na chwilę.
Bo pojawia się ta cudowna perspektywa, że wszystko będzie dobrze.
Że długo i szczęśliwie.
Wystarczy rzecz wziąć w garść i wrzucić na godzinkę.
W tym czasie odprężyć się nieco i nową miną nadrobić zrzednięcie.
Odczekać swoje i wyjąć jak nowe.
Piękna idea.
Jaka szkoda, że można ją zastosować prawie wyłącznie do gaci.
niedziela, 1 kwietnia 2012
pp
Jakiś czas temu, wakacyjnie mieszkał u nas Fryderyk,
kanarek, który wcale nie był żółty, jak sądziłam przez całe życie (Twitty był
i to mnie najwidoczniej zmyliło), lubił startą marchewkę i śpiewał do Kings
of Leon.
Ale nie o tym…
On nie wychodził z klatki. Otwieraliśmy drzwiczki z
przodu, boku, na zewnątrz klatki wystawialiśmy ulubioną marchewkę… nic. A przecież ptak musi latać, rozkładać skrzydła na całą szerokość, obsrać, co nie powinno
być obsrane…
Z ludźmi pewnie też tak jest. Nie wiedzą, że
gdzieś mogą wylecieć, nawet jak uchyla się im drzwi przed nosem.
Pieprzone
przyzwyczajenie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)