niedziela, 1 kwietnia 2012

pp


Jakiś czas temu, wakacyjnie mieszkał u nas Fryderyk, kanarek, który wcale nie był żółty, jak sądziłam przez całe życie (Twitty był i to mnie najwidoczniej zmyliło), lubił startą marchewkę i śpiewał do Kings of Leon.
Ale nie o tym…
On nie wychodził z klatki. Otwieraliśmy drzwiczki z przodu, boku, na zewnątrz klatki wystawialiśmy ulubioną marchewkę… nic. A przecież ptak musi latać, rozkładać skrzydła na całą szerokość, obsrać, co nie powinno być obsrane…
Z ludźmi pewnie też tak jest. Nie wiedzą, że gdzieś mogą wylecieć, nawet jak uchyla się im drzwi przed nosem. 
Pieprzone przyzwyczajenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz