Nie wierzę w śmierć.
Tak mówi rok przed własną śmiercią zgarbiony Gustaw Holoubek, siedząc obok równie sędziwego Tadeusza Konwickiego.
Potem odpalają po papierosku i wspominają stare czasy, dziwiąc się, że zamiast o panienkach i piłce coraz częściej rozmawiają o sprawach ostatecznych.
"Jakiś dziwny okres w naszym życiu" stwierdza Konwicki.
Patrzę na nich i - choć Holoubka już nie ma - też nie wierzę.
Chyba już prędzej uwierzę w starszego pana z siwą brodą siedzącego na rozłożystej chmurze.
Coś tam niby próbowałam przekonać samą siebie: na wszystkich świętych, na pogrzebach, przewracając strony z nekrologami...
Niby tyle dowodów, każdego dnia inne, czasami nawet światowe.
Nic.
A wyobrażam przecież sobie, że byłoby o wiele łatwiej.
Człowiek spokojnie by się przygotował, nastawił, pojął.
Przestał w końcu się głupio dziwić, za każdym razem równie głupio, a przez to - coraz to głupiej.
I może te chwile, gdy dopada człowieka tak namacalny i oczywisty bezsens wszystkiego, że nie jest się w stanie przypomnieć, jak mogło to wszystko kiedykolwiek cieszyć - może już nie przychodziłyby wcale albo tylko rzadko i sporadycznie.
Ale jak, będąc bytem uwierzyć, że można nie być?
Jak, pojmując wciąż wszystko sobą i przed siebie, uwierzyć, że coś może być beze mnie?
Przecież to zbyt abstrakcyjnie chamskie i bez sensu.
Może są rzeczy, w które po prostu nie można uwierzyć. Nie da się.
I nie wiem, czy ludzie kupujący za życia ubrania na własny pogrzeb i wybierający nagrobki nie są tego najlepszym przykładem.
Ludzie, którzy życiem (sobą, planowaniem, organizacją, działaniem) chcą przyćmić fakt, że chodzi o ich własny koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz