poniedziałek, 4 marca 2013

mama


Nigdy nie widziałam, aby sprawiała sobie inaczej radość, jak tylko przez sprawianie jej innym, zwłaszcza swoim dzieciom. 
Kiedyś było mi to na rękę, ale teraz doprowadza mnie to do granic cierpliwości. 
Mam ochotę potrząsnąć nią i przetłumaczyć jej, aby po 57 latach w końcu uszczęśliwiła samą siebie. Kupiła sobie torebkę za dwieście złotych w sklepie, a nie za 40 u jakiś Bułgarów na bazarze; aby pospała dłużej, zamiast zrywać się bladym świtem po bułki, jakby miały się skończyć na osiedlu z siedmioma sklepami i dwiema piekarniami; aby odeszła od ojca, który na starość robi się nieznośny i myśli, że ma do tego prawo. Aby znowu poczuła się jak kobieta, którą ktoś chce pocałować w rękę...
Ale ona – chce tylko wiedzieć, co ugotować, gdy przyjadę z wizytą. Czy w pracy mam dobrze i czy u mnie też tak zimno jak u nich.
A ja odpowiadam, że może być rosół, że wszystko dobrze, tylko to zimno okropne. I wcale nią nie potrząsam, choć znowu tracę cierpliwość i rozmawiam z nią podirytowanym tonem. I jak ostatnia kretynka obiecuję sobie, że nigdy nie doprowadzę swojego życia do takiego etapu.

A potem mam wyrzuty sumienia, że tak myślę o jej życiu,  które mi poświęciła, abym ja sama mogła mieć swoje lepsze. 

Już się nie zmieni.

Dzieci są bezsilne wobec życia swoich matek.


 
 

4 komentarze:

  1. no właśnie, po tylu latach poświęcania się ciężko zmienić przyzwyczajenia. Im człowiek starszy tym ciężej. A już spanie do 10 to dla większości marzenie nie do spełnienia. Czasem jest za późno na takie zmiany, bo człowiek jest po prostu zmęczony- tak mi się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że to nie przyzwyczajenie, a nastawienie na innych, nie na siebie, które już zostaje. Staje się wartością nadrzędną i sensem. I ciężko odejść od sensu, który budował Ci całe życie, bo dzieci już są duże.

      Usuń
  2. a dlaczego mi łzy z oczu popłynęły.... bardzo to prawdziwe co napisałaś...

    OdpowiedzUsuń