W życiu każdej
kobiety nadchodzi taki czas, kiedy w łazience kończy się wszystko.
Szampon
przyduszany bezlitosną dłonią wydusza z siebie ostatki, pianka wydaje wyłącznie
gruźliczy dźwięk, po którym nic się dzieje, odżywka wystarcza wyłącznie na
grzywkę, a po mleczku przeciw puszeniu pozostała tylko buteleczka. Jak to się
dzieje, że te wszystkie, używane przecież z różną częstotliwością i w różnych
ilościach, rzeczy kończą się prawie zawsze w tym samym czasie – pojęcia nie
mam!
Nic, jak
trzeba, to trzeba iść na zakupy. Gdzie? Zazwyczaj pada na hipermarket albo
osiedlową drogerię. Cóż, nagła potrzeba wymaga bliskich lokalizacji.
Więc jestem.
Liczba
wariacji szamponowo-odżywkowych jest całkiem spora, ale zasadniczo nie bardzo
wiadomo, na czym polega różnica między buteleczką w kolorze pomarańczowym, a tą
z zielonym listkiem. Oczywiście, widzę wszystkie pomocne etykiety typu: do
farbowanych włosów, suchych, przetłuszczających się, krótkich, kręconych… Tylko,
że jest chyba z dziesięć marek i każda
ma coś do włosów farbowanych, suchych, przetłuszczających się…
Nie odpuszczam.
W poszukiwaniu wskazówek robię sobie szybki flashback reklam i stwierdzam, co
następuje:
1) wszystkie
panie modelki są młodsze ode mnie (damn!),
2) w konkursie na najbardziej lśniące
włosy wszystkie zajmują ex aequo pierwsze miejsce,
3) jakimś cudem,
nieodnotowanym jak dotąd w pozatelewizyjnej rzeczywistości, podrywają
przystojniaków na aksamitność i sprężystość swoich włosów…
Majaczą mi się
jeszcze punkty 4 i 5, ale już po trzech pierwszych widzę, że również pozbawione
są pomocnego sensu.
Zaczynam więc czytać opisy na opakowaniach, te
wszystkie: „delikatny kwiat rumianku w połączeniu z kojącym działaniem aloesu
sprawiają, że Twoje włosy staję się aksamitne oraz pełne zdrowego blasku”… Po
kilkudziesięciu przeczytanych linijkach, ośmiu wykresach struktury włosa i
dwóch ilustrujących wzrastający dzięki szamponowi poziom nawilżenia włosa i
odmienionych przez wszelkie reklamowe przypadki „lśniących”, „jedwabistych”, a
nawet „kaszmirowych” przymiotnikach – nie tylko nadal nie wiem, co wybrać, ale
na dodatek zaczynam wyglądać jak panna, która Rossmana pomyliła z Empikiem. Ostatecznie
biorę szampon z najładniejszą panią (tak, złudzenie, że taką uczyni mnie 250ml
cieczy działa, brawo marketingowcy), o najładniejszym zapachu i najładniej
lśniącym słowem „nowość”.
Boże, gdyby mój fryzjer o tym wiedział…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz