Jakiś czas temu, wakacyjnie mieszkał u nas Fryderyk,
kanarek, który wcale nie był żółty, jak sądziłam przez całe życie (Twitty był
i to mnie najwidoczniej zmyliło), lubił startą marchewkę i śpiewał do Kings
of Leon.
Ale nie o tym…
On nie wychodził z klatki. Otwieraliśmy drzwiczki z
przodu, boku, na zewnątrz klatki wystawialiśmy ulubioną marchewkę… nic. A przecież ptak musi latać, rozkładać skrzydła na całą szerokość, obsrać, co nie powinno
być obsrane…
Z ludźmi pewnie też tak jest. Nie wiedzą, że
gdzieś mogą wylecieć, nawet jak uchyla się im drzwi przed nosem.
Pieprzone
przyzwyczajenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz